piątek, 17 listopada 2023

"Chłopki. Opowieść o naszych babkach" Joanna Kuciel - Frydryszak

 

Jest to powieść dla wszystkich tych, których świadomość o polskiej wsi przełomu XIX i XX wieku ukształtowała się na romantycznych przekazach rodem z Rodziewiczówny, „Nad Niemnem” Orzeszkowej, itp.  Tam chłopi pojawiają się, ale są marginesem. W większości powieści hołdowano szlachtę. I stąd to mylne, życzeniowe wrażenie, że w większości od niej pochodzimy. Otóż nie. Joanna Kuciel-Frydryszak  podaje, że 70 % ludności dwudziestolecia międzywojennego stanowili mieszkańcy wsi, czyli chłopi, i to od nich większość z nas się wywodzi.

Autorka skupia się na historii kobiet z najniższej warstwy społecznej okresu międzywojennego, od czasu wczesnego dzieciństwa po życie dorosłe. Dzieci były najniżej, nawet zwierzęta stanowiące jedyne źródło wyżywienia były przed nimi.  Już tytuł pierwszego rozdziału pt. „Zbędne” mówi o tym, jaką rolę odgrywały dziewczęta, dzieci.  Dopóki pasły krowy, nie stanowiły balastu. Potem zaczynał się problem, gdyż nie dość, że była kolejna gęba do wykarmienia, to należało zgromadzić dla niej posag, inaczej nie wyszła za mąż i stanowiła obciążenie.

Kuciel – Frydryszak opisuje tu dokładnie życie codzienne, zajęcia i warunki, w jakich pracowały i żyły kobiety chłopskie. Wylicza, ile czasu spędzały na pracy, ile miały ubrań, sprzętów, obowiązków. „[…] kobieta na wsi pracuje o co najmniej pięćset godzin rocznie więcej, czyli 15 procent dłużej niż mężczyzna. Podczas gdy ona potrafi zastąpić mężczyznę przy sianiu, bronowaniu, zwózce, mężczyzna nie wyręcza swojej żony”,  w jej „babskich” pracach.

Opisuje, co jadły, na co chorowały i jak się leczyły. Jak wyglądała ich praca najemna w większych gospodarstwach i na dworze; co się działo z tymi, które uciekały do miast i na saksy do Francji, a nawet Kanady; jak powoli zmieniały się ich świadomość wraz z powstaniem Uniwersytetów Ludowych i dostępu do radia i prasy.

Dodając łyżkę dziegciu, książka opisuje tylko i wyłącznie ciemną stronę życia chłopek. Do pełni obiektywizmu brakowało mi opisów zabaw i świętowania i radowania się ludu, który potrafił to robić mimo uciemiężenia. Uzupełnienia wymagają również pozytywne relacje, o  chłopkach, które wychodziły za mąż z miłości, a mężowie traktowali je z szacunkiem, a nie wszystkie dzieci traktowane były przedmiotowo. Ma się wrażenie, delikatne, ale jednak  lekkiej tendencyjności i pisanie w duchu feministycznym.

Nie ulega jednak wątpliwości, że książka jest skarbnicą wiedzy. Dla mnie jest to przydatna wiedza, wiedza bardzo bolesna, czego dowiadujemy się już od pierwszych rozdziałów książki, gdzie opisywana jest tzw. pasionka.  Pasionka i mnie nie jest obca. Było to znienawidzone przez ze mnie wakacyjne zajęcie, a dwie godziny na drodze polnej wraz z krową na łańcuchu dłużyło się niemiłosiernie. Jednak doznałam szoku, czytając o świadectwach, w których dzieci pozostawione same sobie na cały dzień były wykorzystywane i doznawały przemocy, w tym seksualnej, nie tylko od rówieśników.

Są to historie, których źródła i przekazy są nieliczne. Pamiętniki i listy były domeną szlachcianek. Autorka wydobyła relacje z czeluści archiwów i relacji z potomkiniami. Wiele z tych relacji czytelnik pamięta z opowiadań swoich babć i prababek lub nawet z własnego powojennego  (II WŚ) dzieciństwa.

Dla tych, którzy pamiętają, jest to lektura bolesna, a nawet traumatyczna. Uświadamia jak bardzo system pańszczyźniany – niewolniczy de facto odbił się na rozwoju narodu, rodzin i jednostki. Wielu z nas dźwiga ten bagaż do dziś. „Dla mnie historia mojej babci to bagaż, z którym  się mierzę. Próbuje zrozumieć jej życie, a jednocześnie siebie i jej wpływ na to, kim jestem” przyznaje jedna z bohaterek książki.

Kto ma odwagę zmierzyć się ze swoim chłopskim dziedzictwem, pokonać traumę i wstyd ze swojego pochodzenia ma szansę wyciągnąć wnioski, zrobić rozrachunek z przeszłością, niejednokrotnie wybaczyć i zrobić krok w przód.  Na tym, znanym nam z psychologii  wglądzie opiera się większość szkół terapeutycznych. A traumę leczy się terapią.

Ale jest możliwe dopiero z dystansu kilkudziesięciu nawet lat. „Musieliśmy się trochę wystawniej najeść i lepiej ubrać, by mówić o biedzie naszych rodzin bez lęku i wstydu”.  

MZ