Są książki, które polecane przez znajomych,
księgarzy, bibliotekarzy, polecane na stronach internetowych już z samego
faktu, że są polecane niosą pewną dozę
niechęci i dystansu. Odrzuca nas masowy
pęd za tym co, wypada przeczytać i nie wypada się nie zachwycać. Często nadmiar
„promocji” szkodzi książce, uprzedza nas do niej, budzi przekorę. Z kolei
samodzielne poszukiwanie w gąszczu publikacji może narażać nas na stratę nie
tylko pieniędzy, ale i czasu. Chyba, że mamy do czynienia z bibliofilem, który
szuka dla samego szukania i w tym odnajduje pełnię satysfakcji: w obcowaniu z
książką. Zapewniam, że takich „maniaków” wciąż nie brakuje.
Jednak przy wyborze książki czymś musimy się
kierować, może to być recenzja z tyłu okładki lub chociażby sama okładka. Wiedzą
o tym spece od marketingu.
Tym razem zdałam się na opinię sprzedającego.
Wspomniał coś o filmie na podstawie książki, a że lubię porównywać stąd też
książka ta znalazła się w moich zbiorach.
I choć nie spotkałam się z przypadkiem, by film
był lepszy od książki to „DROGA” Cormaca McCarthy`ego jest przykładem, że film nie jest gorszy od
książki. Ale skoncentrujmy się na książce.
Jest ona
poetyckim opisem postapokaliptycznego świata. Wiele już powstało wizji końca
świata, ta książka jest kolejną hipotezą na to jak mogłoby być, jednak żadna z nich tak do mnie przemawia. Rzecz dzieje się na
wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych w 8 może 10 lat od bliżej nie
określonej katastrofy. Opisuje świat „po”. Krajobraz popożarowy, wszechobecny
popiół, szarość, zimno, niebo spowite chmurami, za którymi domyślamy się
istnienia jakiegoś anemicznego słońca; pada deszcz lub szary śnieg. Dni są
krótkie. Oprócz nielicznych ludzi, którzy przeżyli zagładę nie istnieje żadne
życie. Kikuty drzew samoistnie przewracają się, od czasu do czasu ziemia się
trzęsie.
Ci którzy przetrwali dzielą się na dwie grupy: uchodźców, którzy w
zgliszczach domostw i supermarketów próbują przetrwać poszukując jedzenia i
tych, którzy polują na tych pierwszych. Kanibalizam jest głównym zagrożeniem.
Wśród tego krajobrazu poznajemy dwie postacie ojca i syna w drodze na
wybrzeże, które staje się symbolem celu, bliżej nie określonego i bardzo
niepewnego, jednak jest on im potrzebny. Inaczej nie pozostało by im nic.
Ojciec i syn są ostatnim bastionem humanizmu, wyższych uczuć, wiary w …no
właśnie, nawet nie w Boga. Miłość do
siebie jest jedynym co im pozostało. Przemierzają drogi, pozostałości miast w
poszukiwaniu jedzenia. Ojciec wbrew wszystkiemu usiłuje zaszczepić w chłopcu
nadzieję, siłę przetrwania choć tak naprawdę nie wie po co i sam nadzieję dawno
stracił. Ale wie, że tylko ona lub jej namiastka pozwoli przetrwać. No
właśnie, przetrwać. Żona i matka nie
chciała TYLKO przetrwać. Odeszła, by umrzeć zabita pustką, która wyzbyła ją
serca i jakichkolwiek uczuć i więzi.
Książka zmierza do tragicznego końca, ale pojawia się też jakiś błysk przeświadczenia,
że jednak nadzieja i dobro umierają ostatnie.
Cormac McCarthy zakreślił wizję, jedną z wielu, jednak warto się na
nią zatrzymać. Zresztą książka ta owo zatrzymanie niejako w nas wymusza.
Wszyscy wiemy, że jest to rzecz, która przychodzi nam dzisiaj coraz trudniej.
Tym większy sukces autora.
Opracował:M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz