Jest to
powieść dla wszystkich tych, których świadomość o polskiej wsi przełomu XIX i
XX wieku ukształtowała się na romantycznych przekazach rodem z Rodziewiczówny,
„Nad Niemnem” Orzeszkowej, itp. Tam
chłopi pojawiają się, ale są marginesem. W większości powieści hołdowano szlachtę.
I stąd to mylne, życzeniowe wrażenie, że w większości od niej pochodzimy. Otóż
nie. Joanna Kuciel-Frydryszak podaje, że
70 % ludności dwudziestolecia międzywojennego stanowili mieszkańcy wsi, czyli
chłopi, i to od nich większość z nas się wywodzi.
Autorka
skupia się na historii kobiet z najniższej warstwy społecznej okresu
międzywojennego, od czasu wczesnego dzieciństwa po życie dorosłe. Dzieci były najniżej,
nawet zwierzęta stanowiące jedyne źródło wyżywienia były przed nimi. Już tytuł pierwszego rozdziału pt. „Zbędne”
mówi o tym, jaką rolę odgrywały dziewczęta, dzieci. Dopóki pasły krowy, nie stanowiły balastu.
Potem zaczynał się problem, gdyż nie dość, że była kolejna gęba do wykarmienia,
to należało zgromadzić dla niej posag, inaczej nie wyszła za mąż i stanowiła
obciążenie.
Kuciel –
Frydryszak opisuje tu dokładnie życie codzienne, zajęcia i warunki, w jakich
pracowały i żyły kobiety chłopskie. Wylicza, ile czasu spędzały na pracy, ile
miały ubrań, sprzętów, obowiązków. „[…] kobieta na wsi pracuje o co najmniej
pięćset godzin rocznie więcej, czyli 15 procent dłużej niż mężczyzna. Podczas
gdy ona potrafi zastąpić mężczyznę przy sianiu, bronowaniu, zwózce, mężczyzna
nie wyręcza swojej żony”, w jej „babskich” pracach.
Opisuje, co
jadły, na co chorowały i jak się leczyły. Jak wyglądała ich praca najemna w
większych gospodarstwach i na dworze; co się działo z tymi, które uciekały do
miast i na saksy do Francji, a nawet Kanady; jak powoli zmieniały się ich
świadomość wraz z powstaniem Uniwersytetów Ludowych i dostępu do radia i prasy.
Dodając
łyżkę dziegciu, książka opisuje tylko i wyłącznie ciemną stronę życia chłopek.
Do pełni obiektywizmu brakowało mi opisów zabaw i świętowania i radowania się
ludu, który potrafił to robić mimo uciemiężenia. Uzupełnienia wymagają również
pozytywne relacje, o chłopkach, które
wychodziły za mąż z miłości, a mężowie traktowali je z szacunkiem, a nie
wszystkie dzieci traktowane były przedmiotowo. Ma się wrażenie, delikatne, ale
jednak lekkiej tendencyjności i pisanie
w duchu feministycznym.
Nie ulega
jednak wątpliwości, że książka jest skarbnicą wiedzy. Dla mnie jest to
przydatna wiedza, wiedza bardzo bolesna, czego dowiadujemy się już od
pierwszych rozdziałów książki, gdzie opisywana jest tzw. pasionka. Pasionka i mnie nie jest obca. Było to
znienawidzone przez ze mnie wakacyjne zajęcie, a dwie godziny na drodze polnej
wraz z krową na łańcuchu dłużyło się niemiłosiernie. Jednak doznałam szoku,
czytając o świadectwach, w których dzieci pozostawione same sobie na cały dzień
były wykorzystywane i doznawały przemocy, w tym seksualnej, nie tylko od
rówieśników.
Są to
historie, których źródła i przekazy są nieliczne. Pamiętniki i listy były
domeną szlachcianek. Autorka wydobyła relacje z czeluści archiwów i relacji z
potomkiniami. Wiele z tych relacji czytelnik pamięta z opowiadań swoich babć i
prababek lub nawet z własnego powojennego
(II WŚ) dzieciństwa.
Dla tych,
którzy pamiętają, jest to lektura bolesna, a nawet traumatyczna. Uświadamia jak
bardzo system pańszczyźniany – niewolniczy de facto odbił się na rozwoju
narodu, rodzin i jednostki. Wielu z nas dźwiga ten bagaż do dziś. „Dla mnie
historia mojej babci to bagaż, z którym
się mierzę. Próbuje zrozumieć jej życie, a jednocześnie siebie i jej
wpływ na to, kim jestem” przyznaje jedna z bohaterek książki.
Kto ma
odwagę zmierzyć się ze swoim chłopskim dziedzictwem, pokonać traumę i wstyd ze
swojego pochodzenia ma szansę wyciągnąć wnioski, zrobić rozrachunek z
przeszłością, niejednokrotnie wybaczyć i zrobić krok w przód. Na tym, znanym nam z psychologii wglądzie opiera się większość szkół terapeutycznych.
A traumę leczy się terapią.
Ale jest
możliwe dopiero z dystansu kilkudziesięciu nawet lat. „Musieliśmy się trochę
wystawniej najeść i lepiej ubrać, by mówić o biedzie naszych rodzin bez lęku i
wstydu”.
MZ